Gdzie mieszka dusza?

Gdy po raz pierwszy usiadłem przy prawdziwym komputerze, nie mogłem spodziewać się, w jak wielkim stopniu technologia wpłynie na moje życie. Rozpocząłem właśnie naukę w szkole podstawowej, a komputer już od kilku lat był mi bliski, choć jednocześnie bardzo daleki. Nie mogłem marzyć o własnej maszynie, ba – nawet myśleć o tym, aby usiąść przy jakimkolwiek Basicu i wpisać własny program.

Dziś wydaje się to absurdem, ale w latach ’80-tych czerpałem wiedzę z czasopism takich jak „Bajtek” i „Komputer”, a jedną skuteczną metodą nauki programowania była… karta papieru i długopis, względnie ołówek. Po prostu pisałem poszczególne linie wyobrażając sobie, jak będzie je wykonywał komputer.

Świat się zmienił w niewyobrażalny sposób. Gdy czytałem o możliwości zakupu niemieckiego czasopisma na dyskietce 5,25” przeznaczonej dla Commodore 64, żałowałem, że nie mogę mieć dostępu do zagranicznego rynku. Taki sposób dystrybucji był przejawem ekstrawagancji, a jednocześnie nowoczesności wykraczającej poza utarte schematy. W roku 2017 sprzedaż literatury na dyskietkach można skwitować jedynie wzruszeniem ramion.

Kto wtedy myślał o Internecie? Co najwyżej niektórzy snuli opowieści o mającej nadejść zmianie pokoleniowej, która będzie miała skutki większe niż kiedykolwiek wcześniej. Jednak większość osób poznających informatykę przyjmowała postawę nader sceptyczną. Mówiono o chwilowej modzie na drogie zabawki, które „oczywiście” nie przydadzą się do zbyt wielu czynności. Dopiero później odkryty został potencjał drzemiący w kawałku elektroniki, a z czasem nasze komputery okazały się mieć duszę.

Piszę o tym całkiem poważnie, bowiem określenie to ma w moim przekonaniu solidne i co ważne, całkiem fizyczne podstawy. W tym czasie nie mogliśmy sobie pozwolić na posiadanie kilku różnych sprzętów. W większości wypadków nie wybieraliśmy sobie nawet ulubionych komputerów, a raczej staraliśmy się zdobyć jakikolwiek sprzęt. W moim przypadku był to Timex 2048, a zaraz później Commodore Plus/4. Zupełnym przypadkiem „przeskoczyłem” na platformę, która różniła się od standardu ZX Spectrum niemal wszystkim. Jedno natomiast pozostało bez zmian – wbudowany język Basic, za pomocą którego starałem się pisać coraz bardziej rozbudowane i doskonałe programy.

Commodore nie kojarzyło mi się jednak z niczym więcej jak tylko domowym komputerem 8-bitowym z nietypowymi złączami i niewielką bazą oprogramowania. Wiedziałem jednak, że istnieją inne modele, w tym najsłynniejszy C64 i „profesjonalny” C128. Zanim miałem możliwość ich kupna, eksploatowałem swoje Plus/4 w takim zakresie, jak tylko było to możliwe. Napisanie prostego programu matematycznego nie wystarczyło, a więc czas przyszedł na własną grę. Siłą rzeczy nie mogła ona być zbyt rozbudowana, a więc rozpocząłem studiowanie kodu maszynowego. Wszystko w jednym celu, aby poznać możliwości komputera i stworzyć lepszy program.

Nie byłem jednak specjalnie przywiązany do swojego Commodore, choć widziałem jego zalety. Cały czas myślałem, aby zdobyć C64, który w mojej wizji był sprzętem dużo bardziej dojrzałym, posiadającym większe możliwości i lepsze oprogramowanie. Mój wybór sprzętu jednej firmy był podyktowany głównie zgodnością programów napisanych w Basicu, którą uważałem za atut. Ponadto model 64 był bardzo popularny i posiadał świetny dźwięk, tak więc kierunek dalszych działań był oczywisty.

Pamiętam, gdy posiadając już C64 ze stacją dyskietek, próbowałem zbudować obudowę typu desktop wzorowaną na reklamowanych klonach IBM PC. Pecet był wtedy synonimem sprzętu „zawodowego”, choć jeszcze nie miałem okazji na nim pracować. Moje plany szybko poszły w odstawkę, bowiem okazało się, że niebawem na moim biurku stanie Amiga. Był to komputer, który także znałem tylko z artykułów prasowych, ale jego możliwości robiły wrażenie. Szesnastobitowa maszyna nie mogła być porównywana z moim Commodore, a fakt, że produkowała go ta sama firma powodował naturalną chęć przesiadki.

W końcu się to udało i w tym momencie rozpoczyna się moja osobista podróż z tytułową duszą w tle. Nigdy wcześniej „maszyna licząca” nie spowodowała takiej zmiany myślenia. Był to bardzo powolny proces, ale właśnie wtedy zacząłem wyraźnie dostrzegać podział, który jest obecny w świecie informatyki do dzisiaj i spowodował ogromne spustoszenie.

Zaczęto mówić o sprzęcie „domowym” i „profesjonalnym”. Oczywiście w domyśle nikt nie traktował ZX Spectrum w kategoriach maszyny porównywalnej do jakiegokolwiek super-komputera. Jednak produkowano dla niego oprogramowanie i sprzęt, które miały spełniać poważne zadania w zakładach pracy czy uczelniach. I to faktycznie miało miejsce. Późniejszy oficjalny podział sprawił, że producenci zostali ukierunkowani w tylko jedną stronę rynku – ku stabilizującemu się standardowi IBM PC.

To był początek końca prawdziwej, wolnej informatyki, nieskrępowanej mechanizmami rynkowymi, które – zamiast operować kategorią rzetelnej konkurencji – zaczęły stosować nieetyczne sposoby zdobywania pozycji lidera rynkowego. Zaczął się czas korporacji, monopoli i agresywnych akcji „uświadamiających” niepokornych użytkowników. Czas, w którym przestano myśleć o komputerze jako narzędziu pracy, a konkurencja przestała mieć cokolwiek wspólnego z pojęciem uczciwości, czy chociaż zwykłej przyzwoitości. Czy z tego punktu widzenia możemy mieć pretensje do młodzieży, że nie rozumie naszego sposobu patrzenia na komputer?

Autor: Adam Zalepa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.